Wczoraj o godz. 23:50, przy ul. Syreny 32 na warszawskiej Woli, niespodziewanie włączyła się syrena alarmowa. Przez kilka minut kilkanaście domów było pozbawionych prądu.
W Centrum Zarządzenia Kryzysowego rozdzwoniły się telefony od zaniepokojonych mieszkańców.
Okazało się, że przyczyną uruchomienia alarmowego systemu powiadamiania ludności, było zwarcie instalacji elektrycznej.
Mnie zastanawia co innego. W krajach takich jak Japonia czy Izrael, regularnie są odbywane ćwiczenia obrony cywilnej. Uczy się w ten sposób ludność, jak należy się zachować gdy zawyją syreny, które obwieszczą niebezpieczeństwo. A jak zachowują się nasi obywatele, którzy usłyszą dźwięk alarmu? Biorą za telefon i dzwonią do urzędników z zapytaniem co się dzieje?
Strach pomyśleć, co by było, gdyby wczorajsze włączenie alarmowego systemu powiadamiania ludności nie było wynikiem awarii a naprawdę doszłoby do sytuacji zagrażającej bezpieczeństwu mieszkańców Woli. Zanim jeden z drugim dodzwoniłby się do urzędnika, to nim by się zorientował to stanąłby u bram niebieskich twarzą twarz ze Św. Piotrem.
Co by nie mówić o byłym systemie komunistycznym, to od najmłodszych lat ludność była uczona, jak rozróżniać poszczególne sygnały alarmu i jak się zachować w sytuacji zagrożenia.
Podstawowy nawyk, jaki był wpajany na lekcjach Przysposobienia Obronnego, był taki, że po ogłoszeniu alarmu należy udać się do schronu.
Z drugiej strony co mieli zrobić mieszkańcy Woli, gdy usłyszeli w nocy syreny i dokąd mieli się udać, do jakiego schronu? Jak na całej Woli nie ma ani jednego schronu przygotowanego na przyjęcie ludności.
Może faktycznie lepiej zadzwonić do urzędnika, bo bez względu czy to awaria czy faktycznie nalot bombowy, skutek i tak będzie taki sam. Ludność cywilna zostanie we własnych mieszkaniach.
Ramzes Warszawski
Twoje zdanie jest ważne jednak nie może ranić innych osób lub grup.
Komentarze opinie